środa, 15 czerwca 2011

"Open'erowi mówię papa"

 Pożegnanie z Open'erem



Swojego pierwszego Open’era pamiętam jakby to było wczoraj. A było cztery lata temu. Muzycznie nie byłem jeszcze najlepiej wykształcony. Ale dwie nazwy zadecydowały, że wreszcie tam trafiłem. A był to wówczas prawdziwy, muzyczny raj. Muse i Bloc Party były wtedy mymi ulubiony zespołami. A do tego bestie Boys (ile wrażeń!), Freeform Five, Groove Armada, Bjork I wielu innych. Chłopak dopiero po maturze, który nie chadzał na koncerty trafił na największy festiwal muzyczny w Polsce. Musiał to pokochać.

Jednak każda kolejna edycja nie robiła już takie wrażenia swym ogromem, ale nadrabiała świetny line-up’em. Wraz z Open’erem zmieniał się także mój gust. Lata 2008 i 2009 przynosiły mi wówczas skład marzeń. Ciężko wymienić wszystkie nazwy, które dały mi wiele radości. Pamiętam jednak cotygodniowe wyczekiwanie Ziółkowskiego na antenie Trójki. "Ogłosi Interpol czy nie?!”. Pamiętam ankietę, na którą wpisałem na jesieni 2008 roku 5 zespołów, które bym chciał najbardziej zobaczyć w następnym roku. Tylko jednego życzenia Alter Art. mi nie spełnił.

Jednak już od edycji 2010 zauważyłem regres tego festiwalu pod względem line-upu. Oczywiście z mojego osobistego punktu widzenia. Mój gust muzyczny także zaczął dryfować w innym kierunku, oczy sięgały dalej niż do Gdyni i zauważały inne, świetne festiwale. W zeszłym roku karnet dostałem w prezencie, daleko da pole festiwalu nie miałem, przyjeżdżało wielu znajomych - pojechałem! Ale pierwszy raz to nie koncerty mnie cieszyły najbardziej. To ten typowy openerowy klimat i wspaniali znajomi (których poznałem na festiwalach i tylko tam widuję) z całej Polski sprawili, że to nie były zmarnowane cztery dni. Jedyny koncert, którego nie zapomnę z tamtego roku to przegenialny set 2manydjs. I koniec. To był mój ostatni Heineken Open’er Festival.


Impreza Alter Artu zmieniła oblicze polskiej sceny festiwalowej. Open’er był kluczem, który otworzył Polskę na świat. Wielu wykonawców, którzy pierwszy raz zjawili się w Gdyni powracało wielokrotnie na innych festiwalach czy koncertach. Wielki muzyczny świat zauważył Polskę na swojej mapie. Tego nie można podważyć, nawet jeśli jest się obecnie tak ostrym krytykiem Open’era.

Jednak od tego czasu w Polsce pojawiło się wiele innych, konkurencyjnych imprez. Off Festiwal, Tauron Nowa Muzyka, Freeform Festiwal, Malta Festiwal, Audioriver i wiele innych. Nie pojawiają się tam tak głośne nazwy, ale stanowią dla mnie obecnie znacznie atrakcyjniejszą ofertę. Owszem, na Babich Dołach wystąpią zespoły jakie bardzo lubię (Caribou, Foals, British Sea Power, These New Puritans, The National), jednak jest ich dużo mniej niż w poprzednich latach by mnie skusiło. A wyżej wymienione imprezy nie oferując głośnych nazw zapewniają równy poziom każdego dnia. Kupując karnet na cały Off czy Tauron (tańszy niż jednodniowy na gdyńską imprezę) mam pewność, że każdego dnia będę biegać między scenami, a piwa napiję się sporadycznie z braku czasu.

Moje zdanie coraz częściej podzielają znajomi. Oczywiście, jeszcze mało kto rezygnuje z wyjazdu, lecz coraz więcej to rozważa. Zaś krytykuje już dość sporo. Wieści o występie Prince’a odebrali jako żart. Bo tak byśmy wszyscy potraktowali jego ogłoszenie jeszcze trzy, cztery lata temu. Wtedy line-up był różnorodny, bogaty, tematycznie podzielony (pamiętna stricte elektroniczna niedziela z 2008 roku - Goldfrapp, Massive Attack, The Chemical Brothers). Ziółkowski od dwóch lat dryfuje w coraz bardziej popową stronę. Zauważyć można też coraz większą chęć przypodobania się starszym słuchaczom, o co jednak przyczepić się nie można. Alter Art musi zarabiać, a ściągając nowy "target” powiększa grono odbiorców. Jednak zabiegi te mnie osobiście (i pewną część osób o moim profilu) zniechęcają do zakupu karnetu na Open’era.

Swój wpływ miał na taki stan także rozwój nowych festiwali Alter Artu. Swoją formułę rozwinął Coke Live, którego gwiazdy mogłyby spokojnie uzupełnić line-up festiwalu na Babich Dołach. Elektroniczne zespoły zaczął podkradać Selektor. Idea Open’era znacznie się rozmyła, zmieniła i adresowana jest do nieco innych odbiorców. Oczywiście im więcej imprez w Poslce tym lepiej, jednak zamiast otrzymywać wymarzony line-up w jednym miejscu, terminie i karnecie mam trzy imprezy o średnim składzie, dwie z nich w Krakowie (trzeba dojechać, wykupić nocleg) i trzy razy muszę płacić. Logistycznie i finansowo mocno to zniechęca. A z tych trzech imprez można by zrobić jedną atrakcyjną.

Dlatego z Open’erem się żegnam. Zapewne nie na zawsze. Bo to wciąż jest największy festiwal w Polsce i wierzę, że nie raz jeszcze pozytywnie zaskoczy. I chciałbym znów z wypiekami na twarzy słuchać Ziółkowskiego w Trójce. Bo obecnie czekam tylko na kolejne jego frazesy w stylu "...to jeden z najważniejszych zespołów na świecie…” przy okazji ogłaszania każdego zespołu. Wierzę, że w Kosakowie jest jeszcze dla mnie miejsce. Przeżyłem tam piękne chwile i takowe mnie jeszcze pewnie czekają. Ale nie w tym roku. Kilka dni później jadę na słowacką Pohodę. Tamtejszy line-up też nie zachwyca, ale klimat nadrabia wszystko.

PS. Ja tu tylko marudzę. Ze swojego punktu widzenia...


Maciej Trojanowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz