poniedziałek, 27 czerwca 2011

Canada oh Canada!



Nawiązując do  koncertu Arcade Fire w Warszawie, przypomnę nieco zapomnianego muzyka, który ma z nimi trochę wspólnego. Chodzi o Owena Palletta: jego skrzypce zagrały na słynnych już płytach „Funeral” i „The Suburbs”. Co jeszcze ich łączy? Kanada, czyli kraina płynąca syropem klonowym. 


Relacja jest dość przeterminowana, bo koncert miał miejsce w… kwietniu. Kanadyjski gość wpadł do Sopotu w czasie Wielkanocy. Skrzypek kojarzony z Final Fantasy musiał zmierzyć się z tym niewygodnym terminem. Była to Wielka Sobota (23.04, wieczór przed jajecznym śniadaniem z rodzinką), niewiele osób się wyrwało i oto co je ominęło. Nie zagłębiając się w problemy trójmiejskiego wydarzenia, takie jak: zmiana miejscówki czy opóźnienie – należało mimo wszystko cieszyć się smakowitymi dźwiękami. Papryka to mniejszy klub, napełnił się przez to kameralnym klimatem. Kontakt na wyciągnięcie ręki. Ilość publiki i luz pod sceną na pewno wpłynęły na specyficzny odbiór (pustki na sali widać na youtubie).

 
Na początek, w roli wstępniaka godnie zagrał brodaty Touchy Mob. Przy jego krótkim, lecz treściwym elektronicznym folku noga sama tupała. Z czapką na głowie, przysłuchiwał się też bohater wieczoru -  Owen Pallet. To gość z pewnością zdolny, wyluzowany i zabawny. Kiedy wszedł na scenę bez setlisty, rytualnie zdjął swoje buty i został w samych skarpetach. Ułatwiało mu to obsługę efektów (zapętlał bity, puszczał sample). Pomiędzy kawałkami zgrabnie rzucał żarcikami, zaczepiał publikę. Ma swoją charyzmę i urok potrzebną do solowego grania. Jedna z rzeczy jaką się podzielił to ciekawostka, której nie znajdziecie na Wikipedii ani na Pudelku. Ma macochę, która pochodzi z Polski i podobno jest bardzo spoko. Opowiadał też o tym jak to ludzie nadużywają słowa „awesome” - okazuje się, że wszystko z życia może być fajne.
 
Poleciał  chyba wszystkie kawałki z ostatniej płyty „Heartland”, która w mojej ocenie jest przyjemna, lecz mało pamiętliwa. Od połowy występu Owen poprosił o zamówienia ;) Przecież znany jest z bycia człowiekiem coverem i orkiestrą w jednym. Slayer! Bon Jovi! Joanna Newsom! Bloc Party! Arcade Fire! – wszystkie te nazwy padły z sali, ale żadna z tych nie została użyta. Najlepszy moment i jedyny wyproszony cover to „Odessa” (należąca do Caribou). Ogień w tym wykonie…  może dopomogła w tym wódka, którą donoszono z baru. Na zdrowie! Jego występ charakteryzował się precyzją. Potrafił przerwać utwór w trakcie, żeby poprawić dźwięk. Przez godzinę skrzypce zabrzmiały szczególnie głośno i mocno. Po wszystkim ustawiła się kolejka do artysty, więc oznaczało to uściski, zdjęcia, podpisy. Taki standard, żeby powiedzieć dzięki za obecność. Mi się nie chciało :)



 
To drugi raz Palletta w Polsce (*jako Final Fantasy grał już na Off Festivalu, jeszcze w Mysłowicach). Pozostaje liczyć na kolejne okazje z większą widownią. Stwierdzam, że nie był to zwykły koncert, bo czułam się jak na prywatnym. Ogólnie było osom!

Gosia Gburczyk 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz