poniedziałek, 27 czerwca 2011

Matka o atomowym sercu


            Nie istnieje chyba osoba, która choćby ze słyszenia nie znała legendarnej grupy Pink Floyd. Uważana, za jeden z najważniejszych i najbardziej wpływowych zespołów wszechczasów, oficjalnie rozwiązana została w 2005 r. W dobie prostych, łatwych i przyjemnych dla ucha melodii, które wraz z tekstem tworzą zwykle pokarm dla niezbyt wysublimowanych gustów i ludzi poszukujących „fajnych kawałków”, ciężko byłoby się odnaleźć Watersowi i spółce. Ale kiedyś było inaczej… Zupełnie…
  
            Pink Floyd to grupa założona w 1965 r. w angielskim Cambridge. Do dziś stanowi źródło inspiracji dla wielu wciąż działających grup muzycznych z pogranicza szeroko rozumianego rocka progresywnego. Warto tu wymienić te starsze: Yes, Genesis, jak i młodsze: Dream Theater, Tool, czy Nine Inch Nails. Nagrała wiele genialnych płyt, które do dziś stanowią swoisty pomnik muzyczny lat siedemdziesiątych. Pytając znajomych, którzy choć trochę interesują się muzyką sprzed kilku dekad, o znane im albumy tego zespołu, zwykle uzyskuję odpowiedzi typu: „The Wall” albo „The Dark Side Of The Moon”. Nic dziwnego, płyty te okraszone są wieloma świetnymi utworami i zwykle klasyfikuje się je na listach albumów wszechczasów. Część osób zafascynowana bardziej psychodelicznym graniem uważa, że nie ma nic piękniejszego niż debiutancka płyta „The Piper At The Gates Of Dawn” z Sydem Barrettem jako wokalistą. Trzeba każdemu z nich przyznać rację. Te niebanalne dzieła nigdy nie zostaną wymazane z pamięci, gdyż pokolenie ludzi urodzonych w latach dziewięćdziesiątych coraz częściej odnajduje w piwnicach i na strychach domów swoich dziadków i ojców piękne, czarne, okrągłe winyle zapakowane w lekko pozaginane i zakurzone koperty. Mi także zdarzyła się podobna sytuacja kilka lat temu. Zafascynowała mnie okładka – krowa. Nic więcej, po prostu krowa. Ten album zmienił wiele w moim spojrzeniu na muzykę.
 
            „Atom Heart Mother” to płyta inna niż wszystkie. Czysta magia. Uczta rozpoczyna się od blisko dwudziestopięciominutowej, przepięknej i monumentalnej suity, w której usłyszeć można orkiestrę i chór. Połączenie tych elementów z talentem muzyków rockowych jest jak idealny związek dwojga kochających się ludzi - na chwilę się znudzi, aby za ułamek sekundy na nowo zawładnąć duszą i sercem. Kiedy trwa - jest wspaniale, gdy się skończy – wiemy, że na pewno przyjdzie lepsze. Kolejne trzy utwory to typowe dla wczesnego Pink Floyd psychodeliczne, progresywne granie. Intrygują. Warto zwrócić uwagę, na świetną atmosferę i kompromis, które panowały podczas tworzenia tego opus magnum. „If” napisał Waters, „Summer 68” Wright, natomiast „Fat Old Sun” – Gilmour. W kolejnych latach nie było to już tak oczywiste. Spory między Watersem a Gilmourem o twórczość doprowadziły do rozpadu grupy. Ostatni utwór, który wybrzmiewa z głośników to forma żartu muzycznego lub, jak kto woli, impresja dźwiękowa. „Alan’s Psychedelic Breakfast” to… ogłosy przygotowywania śniadania! Przeplatane pięknymi melodiami tworzą niespodziewanie spoistą całość, która jest wspaniałym zwieńczeniem tego nietuzinkowego albumu.
            Roger Waters w jednym z wywiadów stwierdził, że nie byłby specjalnie zawiedziony, gdyby wszystkie taśmy i płyty z nagraniami „Atom Heart Mother” zapadły się pod ziemię albo nigdy nie ujrzały światła dziennego. Do dziś album budzi skrajne emocje wśród fanów Floydów. Jedni uważają go za szczyt twórczości grupy, inni zaś, delikatnie mówiąc, nie przepadają za nim. Ciekawostką jest fakt, że na winylowych wydaniach tego dzieła ostatnie dźwięki, czyli odgłos kropel spadających z niedokręconego kranu zostały zapętlone w taki sposób, żeby mogły być odtwarzane w nieskończoność.

            Jeśli ktoś poszukuje w muzyce czegoś więcej, aniżeli tylko nieskomplikowanych, przyjemnych melodii, powinien jak najszybciej biec do najbliższego sklepu muzycznego i zakupić słynną „Krówkę”. Szczególnie, że zremasterowane wersje na płytach cd można dostać już za 35 zł.


Sebastian Ptaszyński 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz